Janusz Zeyland
Mieszkańcom Poznania nazwiska, które zaraz się objawią, są z pewnością dobrze znane. Ulicę Zeylanda każdy w tym mieście wskaże bez namysłu, tak jak niejeden pewnie poznaniak stawał na nogi (dosłownie!) w „szpitalu Degi” na 28 Czerwca. Nie każdy jednak z mieszkańców Poznania potrafi osadzić te dwie postaci w perspektywie wielkiej historii Polski i Poznania. W perspektywie historii polskiej i światowej medycyny i rozwoju nauki. W końcu – w perspektywie tragicznego sierpnia 1944 roku. Nade wszystko jednak w perspektywie historii ich wielkiej przyjaźni, której losy złączyła wspólna kamienica na obecnej ulicy Krysiewicza w Poznaniu, a rozłączył wyrok śmierci na jednym z nich z rąk hitlerowców właśnie podczas powstania warszawskiego.
Janusz Zeyland (1897-1944) zapisał się w historii przedwojennej medycyny jako wybitny pediatra i mikrobiolog, znawca gruźlicy dziecięcej i pionier szczepień przeciwgruźliczych w Polsce. Nie dane ku było służyć swoją wiedzą, oddaniem i charyzmą w czasach powojennych. Inny wybitny lekarz, Karol Jonscher, wspominał go tuż po wojnie tymi słowami:
„Ale w tych ciężkich [wojennych] chwilach ujawniła się dopiero w całej pełni Jego wielkość, jako człowieka utoczonego jakby z granitu, ujawniły się wszystkie dodatnie cechy Jego niezłomnego charakteru. Ujawniła się zwłaszcza w całej pełni Jego wielka dobroć, skrywająca się często za zewnętrzną szorstkością. O tym mogłyby wiele powiedzieć dzieci i siostry Oddziału gruźliczego dla dzieci w Szpitalu Wolskim. Tak owocne życie Zeylanda zakończyło się bohaterskim akordem. A nam pozostaje tylko żal, że znowu jeden z najwybitniejszych przedstawicieli nauki polskiej odszedł przedwcześnie, w chwili gdy w pełni rozwoju Swej wiedzy i doświadczenia mógłby przez długie jeszcze lata pracować dla rozwoju ftyzjologii polskiej”.
Zeyland i Dega – jako powstańcy wielkopolscy – byli na celowniku Niemców w Kraju Warty, stąd szukali schronienia w Warszawie, z nadzieją, że na terenach Generalnej Guberni nie będą tak kłuć w oczy wrogowi swoją tożsamością. W czasie powstania od pierwszych jego dni oddali się opiece nad rannymi.
Profesorowi Januszowi Zeylandowi dane było tylko przeżyć pięć powstańczych dni. Egzekucja na personelu i pacjentach Szpitala Wolskiego – bo tak trzeba nazwać poczynania esesmanów z grupy Recka (Reinefarth) – miała wstrząsający przebieg. Wystarczająco wymownie brzmi wspomnienie żony Wiktora Degi – Marii Deżyny:
„5 października mieliśmy nieoczekiwaną wizytę. Przyszły panie dr Kurowska i pani Miki, współpracowniczki Ojka w Szpitalu Karola i Marii. [...] Niestety potwierdziły one wiadomość, że Janusz nie żyje. Kiedy Powstanie się zaczęło, pozostał w Szpitalu Wolskim, by służyć za tłumacza. Kiedy horda niemiecka weszła 5 sierpnia do szpitala, w pokoju dyrektora był także dyrektor, kapelan i Janusz Zeyland. Bez słowa ich rozstrzelali. Potem zjawił się jakiś tam wyższy szarżą Niemiec i stwierdził: Zeyland? Ach, ten nie miał być zastrzelony!”.
Teraz zostawimy Was ze słowami Wiktora Degi o swoim przyjacielu: „Był to mój najserdeczniejszy przyjaciel i przez długie lata łączyły nas wspólne przeżycia, aż rozdzieliła nas jego śmierć”.
Z pewnością powoli się już domyślacie się, wokół jakiego przewodniego motywu odbywać się będzie nasz tegoroczny przejazd „Poznań-Warszawa – wspólna sprawa” 1 sierpnia 2021… C.d.n.
[Informacje pochodzą ze stron: Kroniki Miasta Poznania, portalu nepomuki.pl, Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego, portalu uniwersyteckie.pl]